Choć
zazwyczaj macie ze mną kontakt tylko mailowy, bo zajmuję się
odpisywaniem na Wasze pytania lub wątpliwości związane z zakupami
w butiku, postanowiłam dorzucić swoje bardzo osobiste „trzy
grosze” do bloga.
Powoli
zaczyna dobiegać końca trzeci miesiąc mojego codziennego
użytkowania roweru i nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie
fakt, że ten trzeci miesiąc, to październik. Dla wprawionych
rowerzystek i rowerzystów, to na pewno żaden wyczyn, ale dla mnie,
jeszcze do niedawna, jazda poza sezonem była czystą abstrakcją.
Zaczęło
się bardzo prozaicznie – było lato, świeciło słońce i jazda
autobusem wydawała mi się stratą czasu. Wkoło było tyle
ciekawszych rzeczy do zobaczenia, a i jazda wciąż tą samą trasą
była uciążliwa. No i kwestia upału – podczas marszu nie
rozwijałam odpowiedniej prędkości, żeby się ochłodzić,
czekanie na przystanku w słońcu (czasem w cieniu) doprowadzało
mnie do szału, a jazda w zatłoczonym (choć nie zawsze –
przyznaję) autobusie nie była przyjemną perspektywą. Całe
szczęście, miałam rower, który jest prezentem urodzinowym, więc
tym milej mi się z niego korzystało. Pierwsze dni były trudne –
przyznaję, ale nie musiałam się nigdzie spieszyć, czas płynął
jakby wolniej. Potem było mi coraz łatwiej, aż w końcu na samą
myśl o komunikacji miejskiej dostawałam wysypki.
Na
szczęście, stało się tak, że dostałam pracę w BikeBelle. I już
nie było wymówek (że pada, że chłodno, że burza), bo skoro
wokół tyle było cudeniek na rower i cały dzień był rowerowy, to
jak tu jechać tramwajem? I, choć z pewnością zabrzmi to
trywialnie, jazda na rowerze dała mi poczucie prawdziwej wolności i
szczęścia. Jadę trasą, którą lubię jeździć, mam czas na
rozmyślania i na bujanie głową w chmurach, choć muszę też być
skupiona na drodze, ale udaje mi się połączyć te dwie czynności.
Czuję, że zawsze jadę do przodu, że nie stoję w miejscu. Korek?
Myk, myk, między samochodami albo na ścieżkę. Pada deszcz?
Zakładam pelerynę i mknę do domu, bo wiem, że tam jest ciepło i
sucho, i że wypiję gorącą herbatę. Upał i żar lejący się z
nieba? Zakładam kapelusz, lekką sukienkę, jadę powoli – i tak
wiem, że wszędzie zdążę. Nerwowa sytuacja? Wrzucam najcięższą
przerzutkę i już nie myślę o niczym innym.
Co
ciekawe – jazda rowerem wpływa też na charakter. Choć nie
znalazłam na ten temat naukowych rozpraw, to na pewno amerykańscy
naukowcy się tym zajęli. Kiedy jeździsz na rowerze wyostrzają się
zmysły, umysł jest bardziej chłonny (bo dotleniony), widzisz
wyjścia z sytuacji, które nie każdy może dostrzec i w ogóle –
człowiek jest mniej skrępowany. I może też sporo zaoszczędzić. Na przykład, jak w moim przypadku, na drugi rower. :)
A co
najważniejsze! Rower, to doskonała przepustka do ciastek, które są
moją skrytą (teraz już nie) namiętnością.
Do
zobaczenia w butiku,
Natala:)
No comments:
Post a Comment